Muzyka

niedziela, 30 października 2011

Kurczak w szynce parmeńskiej i smażone pomidorki/ Chicken wrapped in parma ham & fried tomatoes

Emilia


Kurczak w szynce parmeńskiej 
i smażone pomidorki




  • 2 piersi kurczaka, bez skóry
  • 2 plasterki szynki parmeńskiej
  • listki bazylii
  • łyżka mąki pełnoziarnistej
  • 2 łyżki oliwy z oliwek
  • 12 pomidorków koktajlowych
  • 150 ml wytrawnego białego wina
  • sól i pieprz


  1. Rozbijamy piersi kurczaka tłuczkiem, aż będą płaskie. Posypujemy sola i pieprzem z obu stron.
  2. Na każdej z piersi kurczaka kładziemy listki bazylii i plasterek szynki, a następnie zawijamy wszystko w rulonik, tak by szynka była na zewnątrz. W każdy  rulonik wbijamy po dwie wykałaczki, żeby się nie rozwinął. Posypujemy oba ruloniki mąką.
  3. Rozgrzewamy oliwę na patelni i smażymy kurczaka w szynce przez około 4-5 minut z każdej strony. Na patelnie wlewamy wino i dokładamy pomidorki koktajlowe. Smażymy tak, dopóki ilość wina nie zmniejszy się co najmniej o połowę.
  4. Na ostatnie kilka minut możemy przełożyć kurczaka na folię aluminiową i wrzucić do piekarnika nastawionego na 200 C.


Kolejny kurczak, tym razem w stylu włoskim. My jedliśmy go z kasza jęczmienną, ale równie dobrze pasuje ryż, albo makaron. Pomidorki do tego dania muszą być dojrzałe, bo inaczej będą zbyt twarde (co skutkuje wnętrzami pomidorków na ścianach, ubraniach i innych powierzchniach) i kwaśne.
Co do samego mięsa, to jeśli nie jesteśmy pewni, czy  kurczak dosmażył się na patelni to polecam go wrzucić do piekarnika, żeby tam się już spokojnie dopiekł.


Konrad

Chicken wrapped in Parma ham with cherry plum tomatoes





Ingredients

  • 2 skinless chicken breasts
  • 2 slices parma ham
  • Basil leaves
  • 1tbsp wholegrain flour
  • 2tbsp olive oil
  • 12 cherry plum tomatoes
  • 150ml white wine
  • salt and pepper

Recipe

  1. Lightly beat the chicken breasts until flattened. Salt & pepper on both sides.
  2. Place basil leaves on chicken breasts and wrap in parma ham. Pierce with two toothpicks, so it does not fall apart. Lightly cover both wraps with flour.
  3. Heat olive oil in pan. Fry wraps for 4-5 minutes on each side. Add wine and tomatoes to pan. Simmer until at least half of the wine has evaporated.
  4. For the final few minutes, place the wraps on foil inside an oven pre-heated to 200C.


Remember to add some veg and carbs to this one, but it tastes fantastic. It almost seems a natural combination - parma ham and chicken breast. They work together fabulously. And as a fan of basil, this meal is as close to tailor made for me as possible. Its easy to make, and even easier to eat quickly. I'll be honest, I slacked a little when it comes to taking care of the blog - for which I apologise. But this excellent meal shall restart my care and help me flood you all with fantastic recipes stolen from all around the globe!

sobota, 22 października 2011

Ciasto malinowo-migdałowe / Raspberry & almond Madeira cake

Emilia

Ciasto malinowo-migdałowe




  • 175 g miękkiego masła
  • 175 g cukru (najlepiej caster sugar)
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • 3 jajka 
  • skórka z 1 pomarańczy
  • 50 g płatków migdałów
  • 200 g mąki ( może być pełnoziarnista)
  • 2 łyżki mleka
  • 200 g malin ( mogą być mrożone)
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • cukier puder


  1. Rozgrzewamy piekarnik do 160 C. Wykładamy 20 cm formę do ciasta, papierem do pieczenia.
  2. W misce ucieramy masło razem z cukrem, po czym wlewamy do nich esencje waniliową i powoli dolewamy, lekko wymieszane widelcem, jajka.
  3. Do tej samej miski wsypujemy skórkę z pomarańczy i większość, wcześniej pokruszonych, płatków migdałowych. Mieszamy to wszystko razem, po czym dodajemy mąkę, proszek do pieczenia, sól i mleko, a następnie znowu mieszamy. 
  4. Gdy ze wszystkich składników, zrobi się w miarę jednolita masa dodajemy maliny ( wszystkie, poza ośmioma) i mieszamy je z ciastem.
  5. Wlewamy to wszystko do formy na ciasto. Na wierzchu układamy pozostałe maliny i posypujemy pozostałymi płatkami migdałów.
  6. Pieczemy przez ok. 1 godzinę i 15 minut. Po wyjęciu z piekarnika czekamy, aż ciasto trochę wystygnie i posypujemy  je cukrem pudrem.


Lekko zmodyfikowany przepis z magazynu BBC Baking z wiosny zeszłego roku. Jest to typowe, angielskie ciasto do herbaty. Upiekłam je, ponieważ staram się pozbyć zapasów mąki i masła jakie narobiły się u nas w mieszkaniu. Na razie z marnymi skutkami. Składników mam jeszcze na przynajmniej dwa ciasta…albo trzy…albo cztery.
 Wiem, że w Polsce obecnie nie ma malin, ale do przepisu równie dobrze pasują maliny mrożone. Poza tym myślę, że równie dobrze w przepisie można wykorzystać truskawki, jagody i inne drobniejsze owoce ( oczywiście, tych też nie ma obecnie w Polsce - ale są mrożone) . 
Przepis można też zmodyfikować i dodać mniej cukru. Dla mnie z tą ilością było trochę za słodkie, ale ja jestem dziwna. Konradowi chyba odpowiadało, więc jeśli lubicie słodkie to mnie nie słuchajcie;)



Konrad


Raspberry & almond Madeira cake



  • 175g butter, softened
  • 175g caster sugar
  • 1tsp vanilla essence
  • 3 eggs, lightly beaten
  • zest 1 orange
  • 50g flaked almonds
  • 100g plain flour
  • 100g self-raising flour
  • 2tbsp milk
  • 200g raspberries, fresh or frozen
  • icing sugar. For the icing...

  1. Heat oven to 160C/140C fan/gas 3. Line a 20cm cake tin with baking parchment. Cream the butter and sugar together, beat in the vanilla essence, then gradually beat in the eggs.
  2. Stir in the zest and all but a few of the almonds, crumbling them. Fold in the flours and milk, then fold in all but 8 of the raspberries.
  3. Put the mixture in the tin and level, then arrange the remaining raspberries on top. Sprinkle over the remaining almonds and bake for 1h 15 mins. Cool in the tin for 10 mins, then take out and cool on a wire rack. Finish with a dusting of icing sugar.

Hmm... What can I say... Delicious I suppose would be a good start. Its ideal both for having in the evening, or for breakfast with a coffee. You can get some custard and have it as pudding, should you want to. As with most cakes it best when still warm, but it remains excellent and quite soft even after you give it a couple days. I can't really comment on the making process (All I did was prepare the zest), but it didn't seem too difficult from where I was sitting. I take into account that many things look more difficult than they actually are, so it must be quite simple.


All in all a great cake, which shall keep me happy and nourished until the end of today :)

środa, 19 października 2011

Chicken with red wine & grapes/ Kurczak w czerwonym winie i winogronach

Konrad
Chicken with red wine and grapes





Ingredients

  • 3 tablespoons olive oil
  • 3 skinless chicken breast fillet, about 150g each
  • 1 red onion, sliced
  • 2 tablespoons red pesto
  • 300ml red wine
  • 300ml water
  • 125g red grapes, halved and seeded
  • salt and black pepper
  • basil leaves to garnish

Recipe

  1. Heat 2 tablespoons of the oil in a large frying pan, add the chicken breasts over a medium heat for 5 minutes, turning frequently, until browned all over. Remove from the pan and drain on kitchen paper.
  2. Heat the remaining oil in the pan, add the onion slices and pesto and cook, stirring constantly, for about 3 minutes, until the onion is covered in the pesto and softened, but not browned.
  3. Add the wine and water and bring to boil. After a minute of two add the chicken and season to taste. Reduce heat and simmer for 15 or 20 minutes until the chicken is cooked through.
  4. Stir in the grapes and serve immediately, garnished with basil leaves.

Important point to begin with is that we added beans to the dish, to add some greens to the meal. I suggest using perhaps a mixed veg set and potatoes (Get those carbs in there!), which I might do next time I make this dish.

I rather liked the dish, but it takes some preparation to keep it clean. There's slicing and dicing involved, red wine, measurements, draining... You have to be quite organised not to get the whole kitchen into a post-tete-a-tete-with-God babylonian state. That aside, the grapes add sweetness and the chicken is nicely delicate. I am an enemy of dry meats (much like many of my friends), and I vouch this chicken is in my good books.

Its a nice serving if you have friends coming over, and adding another chicken breast to the recipe can be done easily without increasing any other ingredient. We had it for lunch, but then again we enjoy the challenge of interesting meals on a regular basis…

Emilia
Kurczak w czerwonym winie i winogronach

               3 łyżki oliwy z oliwek
               3 piersi z kurczaka bez skóry ( każda ok. 150 g)
               1 czerwona cebula
               2 łyżki czerwonego pesto
               300 ml czerwonego wytrawnego wina ( my użyliśmy Cabernet Sauvignon)
               300 ml wody
               125 g czerwonych winogron, przekrojonych i bez pestek
               sól i pieprz, świeża bazylia




1. Rozgrzewamy dwie łyżki oliwy na dużej patelni. Przez 5 minut podgrzewamy na niej piersi kurczaka,  przewracając je co jakiś czas, aż się zarumienią. Następnie zdejmujemy je z patelni i suszymy na papierowych ręcznikach.
2. Dodajemy jeszcze jedną łyżkę oliwy i wrzucamy na patelnię pokrojona cebulę i pesto, a następnie podgrzewamy je przez ok. 3 minuty, aż cebula będzie zeszklona i równomiernie pokryta pesto.
3. Dolewamy wino i wodę i podgrzewamy, aż zaczną wrzeć. Po 1-2 minutach dodajemy kurczaka i przyprawiamy go sola i pieprzem. Przez następne 15-20 minut gotujemy wszystko, aż mięso będzie gotowy.
4. Przed podaniem, piersi kurczaka posypujemy połówkami winogron i liśćmi bazylii.



Po krótkiej przerwie, spowodowanej moją nauką i różnymi ważnymi sprawami, w przypadku Konrada, wracamy z nowym daniem. Oczywiście zawiera ono kurczaka, bo jakoś ostatnio nie miewam ochoty na ryby, wołowinę i inne czerwone mięsa, a świnek nie jadam bo są tłuste i słodkie (krówki też są słodkie, ale nie są aż tak tłuste…). Zatem kierując się moją pokrętną logiką i zachcianką, Konrad po raz kolejny wykorzystał  w swoim daniu mięso drobiowe - za co oczywiście jestem mu wdzięczna.

Mięso ponownie jest bardzo soczyste, co nieczęste w przypadku białego mięsa. Tym razem jednak to zasługa smażenia i duszenia w winie - dzięki temu kurczak nabiera ciekawego ciemnoczerwonego koloru, więc zawsze możemy skłamać, że to nie jest kurczak. Choć po rozkrojeniu wyda się, że jednak jest, więc lepiej tego nie róbmy… 
Winogrona to ciekawy i smaczny dodatek do kurczaka, a winny sos z mięsa i wina całkiem nieźle powinien nadawać się do ziemniaków, albo puree.

piątek, 7 października 2011

Oven-Baked Chicken Breast with cheese and pasta/Pieczona pierś kurczaka z serem i makaronem

Konrad


Oven-Baked Chicken Breast with Cheese




Ingredients

  • 2 chicken breasts
  • 4 slices of brie
  • Seasoning (Sun-dried tomato-based would be ideal for this)
  • Olive Oil
  • Basil leaves to dress
  • Wholewheat fusili
  • Cherry-plum tomatoes

Recipe

  1. Preheat oven to 200C with grill&fan function
  2. Spray olive oil on chicken breasts and season them well
  3. Boil pasta in salted water according to packet instructions
  4. Place chicken breasts in oven and leave until lightly browned, occasionally turing them (Top-grill)
  5. For last 1 minute in oven, place 2 slices of cheese on each breast so they melt.
  6. Remove from oven and serve with pasta and cherry-plum tomatoes. Place basil leaves on chicken breasts.

This I conjured up myself, but then again it wasn't too difficult. I also realised just how juvenile I still am, having failed to write "spray olive oil on breasts" without giggling. I had to change it to "chicken breasts" eventually. This simple meal is quite quick to make and delicious (Can I call my own meals delicious without seeming stuck-up...? Sure, why not). It only takes about 15 minutes in the oven, and prep taken no more than 5. You can also scale it up very quickly and easily, or even make it a dish for one. Just make sure you season the chicken well, as a lot of the seasoning flavour goes into the meat in the oven.



As is the rule that we are establishing here in Belshazzars Feast, Emilia shall do the primary critique for my meal. I can only add that it was yet another successful lunch during an episode of Stargate Universe. Unfortunately already Season II, which means we are drawing nearer the end... Blasted SyFy...

Do let me know if you try to make this a home. And DO try this at home.

Emilia


Pieczona pierś kurczaka z serem i makaronem

  • 2 piersi z kurczaka
  • 4 plasterki sera Brie
  • Przyprawy (my użyliśmy suszonych pomidorów)
  • Oliwa z oliwek
  • Pełnoziarnisty makaron (my użyliśmy fusili)
  • Pomidorki cherry
  • Liście bazylii do dekoracji

  1. Rozgrzać piekarnik do 200C i ustawić na funkcję grilla.
  2. Natrzeć piersi z kurczaka oliwą i posypać przyprawami.
  3. Ugotować makaron w osolonej wodzie, zgodnie z instrukcja na opakowaniu.
  4. Włożyć piersi z kurczaka do piekarnika i piec, aż się zarumienią. Od czasu do czasu przewracać je na drugą stronę.
  5. Na koniec położyć po 2 plasterki serka Brie na każdej z piersi z kurczaka i zostawić na jeszcze 1 minute w piekarniku, aż ser się rozpuści.
  6. Wyjąć z piekarnika i podawać z makaronem, pomidorkami cherry i świeżymi liśćmi bazylii.
Ten opis powinien pojawić się już jakiś czas temu, ale uczelnia mnie złapała i nie chciała puścić, więc nie dałam rady zrobić tego wcześniej. Ale lepiej późno niż wcale, prawda?

Danie, które zrobił Konrad nie jest bardzo skomplikowane i myślę, że każdy może je przygotować bez zbędnych trudności w 20 - 30 minut.
Kurczak jest bardzo soczysty, czuć użyte do niego przyprawy, a dodatkowego smaku dodają mu świeże liście bazylii. Z makaronem i pomidorkami smakuje niemal jak prosto z Włoch. Chociaż we Włoszech pewnie dolali by do niego śmietany, pół butelki oliwy, a makaron nie byłby pełnoziarnisty… Co oczywiście można zrobić, ale my i tak zachęcamy do spróbowania naszej wersji light.

niedziela, 2 października 2011

Lotus Chinese Restaurant, Canary Wharf

Chinese Restaurant "Lotus"
9 Oakland Quay,
Inner Millwall Dock
London, E14 9EA
http://www.lotusfloating.co.uk/




Konrad

The original idea of a walk in Mudchute animal farm followed by shopping in Waitrose and lunch in the form of scallops (Emilia's lunch) fell to pieces after a short conversation that went more or less like this:

Konrad - Nice place this.
Emilia - Yeah, very nice.
K - Would you like to come here for lunch at some point?
E - Sure, why not.
K - Now?
E - Sure.

Not that all our conversations resemble verbal exchanges between robots, but this one was quite brief and to the point.

30 minutes waiting time for a table in a Chinese restaurant where we were the ONLY non-Asian couple fares good in my books. The only other Caucasians (Not sure what other PC term I could use) were there in groups where they formed the minority. So when the nice waiter calls out my name and beckons me over with the words "Konrad, come with me", much like Sarah Connor I followed. To a table with a very nice view of one of the many basins within Canary Wharf. A quick order of drinks (red wine for the lady and Chinese beer for myself) and a rational decision to begin taking a couple pictures only once the food gets here.


The beer. Tsingtao is the name. 4.7% is the game. Very nice, goes down easily. Not too strong a taste, with only a little bitterness, but enough to give it its own character. In my opinion it should be placed above Tiger, but I am as all individuals subjective.

Food. Two times Set A, which includes numbers 10, 32, choices between... wait... Sorry about that. A mixed hors d'oeuvres for two, crispy aromatic duck with pancakes to make your own dish (You know what I mean, we've all seen it), a choice of a main course per person (I had a crispy lamb, Emilia went for the chicken with nuts and mushrooms), egg fried rice and lotus-fried rice - Emilia will explain that one - and tea or coffee to finish.

I tried Emilia's chicken, and I must be honest that I am not a fan of the gooey texture of dishes made with mushrooms. So that didn't go down well. However, everything else was great. Not too much oil in the sesame prawn toast with the starters, so there is room even for those that don't fancy deep-fried meals. The main dish deserves a specific mention, as most other elements of lunch were quite typical of good Chinese cuisine - including the crispy seaweed, yum.



Despite the strength of the sour sauce (a little too much if you ask me), the flavour of the lamb still remained very distinct. VERY distinct. It seemed the lamb I ate was as lamby as lambs can be. Not sure how they managed to preserve the powerful and rich palette while at the same time letting it work together with an extremely pungent sauce. But it worked.

With the note regarding the sauce, that is. Too much.

Service and overall ambience? Service was very good and efficient, however it lacked smiles. Two waiters smiled while still doing their jobs, but two smiles amongst give or take 10 staff is not a great result. The aura cannot go wrong if you are eating in a chinese riverboat placed amidst the gigantic modern architecture of Canary Wharf. The entire inside is custom made for the purposes of the restaurant, and it looks great. There was even a nice view from the gents!

Summa summarum? I think its a high 7, almost an 8. Prices are a little high, but you get what you pay for (lots of good food).

Is it just me, or does it seem like we only eat in Chinese restaurants so far?

Emilia


W ten oto smutny sposób, niepowodzeniem skończyła się moja próba ugotowania dziś risotto z przegrzebkami… Na szczęście, to nic straconego bo przegrzebki nie słyną ze swojej ruchliwości, szczególnie jak sa mrożone…haha..heh…

Przechodząc po raz setny, obok łodzi na której mieści się chińskia resturacja, postanowiliśmy tym razem ja odwiedzić. Mamy chyba szczęście do azjatyckich restauracji, bo to już był kolejny raz kiedy wchodząc, nie spotkaliśmy prawie żadnego europejczyka… a przynajmniej żadnego który nie mówiłby po chińsku. Na szczęście kelnerzy mówili po angielsku, więc udało nam się zamówić obiad.



Ominęliśmy na razie kartę dla "naitive'ów" bo zupa mleczna z kurczakiem i kaszka z krewetek o których opowiadał mi Konrad, to jednak nie było to co lubimy najbardziej i przeszliśmy do karty dla "turystów".
Ceny nie były bardzo wysokie, powiedziałabym wręcz, że jak na to gdzie znajduje się restauracja, to dość niskie, a ilość jedzenia jaką dostaliśmy za 20 funtów od osoby, była przytłaczająca.

Zaczęliśmy od przystawek, które były talerzem pełnym żeberek, szaszłyków z kurczaka, spring rollsów, sezamowych tostów z krewetek i naszych ulubionych wodorostów prażonych z cukrem (wiem, że brzmi dziwnie, ale są pyszne). Wszystko to w towarzystwie słonego sosu z orzeszków nerkowca, który jak zauważyłam, jest dodatkiem w chyba każdej azjatyckiej restauracji.

Ja, jak zwykle, już po przystawkach byłam całkiem najedzona, ale następnym daniem z naszego zestawu była kaczka w papierze ryżowym, ze słodko- kwaśnym sosem. To chyba jeden z moich ulubionych typów dań, ponieważ trzeba je sobie przygotowac samemu. Po tym jak kelner podziabał widelcem naszą nóżkę kaczki na małe kawałki, mogliśmy zacząć układać kawałki mięsa i kawałki ogórka na papierze ryżowym i polewać je słodko-kwaśnym soem. Tak własnoręcznie zrobione "krokieciki", je sie po prostu rękami ( tzn. je sie buzią, ale rękami sie trzyma jedzenie). Kaczka w chińskim wydaniu jest zazwyczaj bardzo dobra, ale przyznam, że chyba wole koreańską wersję tego dania, gdzie papier ryżowy zastąpiony jest sałatą, a kaczka świeżutką smażoną przy tobie wołowiną ( licze, że jeszcze odwiedzimy koreańską restaurację niedaleko Soho i jej opis też sie tu niedługo znajdzie)

Po tym jak już "zturliwałam" się z krzesła na podłogę, z powodu ilości przyswojonego jedzenia, przyszedł czas na danie główne. Ja zamówiłam kurczaka z orzeszkami nerkowca i ryż z warzywami i krewetkami gotowany w liściach lotosu, a Konrad wziął smażoną jagnięcinę w słodko-kwaśnym sosie i klasyczny ryż z jajkiem.
Mój kurczak była bardzo dobry, orzeszki dodawały słodyczy delikatnemu sosowi i warzywom z jakimi był gotowany. Natomiast ryż był naprawdę ciekawie podany i z powodzeniem mógł by robić za główne danie, z powodu krewetek i warzyw z jakimi był zmieszany. Przyznam, że nie zjadłam nawet 1/3 głównego dania, bo było tego już zwyczajnie za dużo.
Jagnięcina Konrada, jak to jagnięcina, miała bardzo mocny i zdecydowany smak. Nie jadam na co dzień, jedzenia smażonego w głębokim tłuszczu, więc raczej nie w moim guście.



Zostawiając już jedzenie, możemy przejść do wystroju i obsługi. Restauracja mieści się na łodzi, w jednej z przystani Canary Wharf. Z zewnątrz wygląda bardzo obiecująco, w klimacie chińskich restauracji w latach czterdziestych XX wieku ( nie, żebym była w jakiejś chińskiej restauracji w latach dwudziestych, ale na filmach tak wyglądały i tak je sobie właśnie wyobrażałam), w środku klimat jest utrzymany, może nie jest to szczyt elegancji, ale jest czysto i coś w sobie ma.
W lokalu byliśmy w sobotę, trochę przed godzina 14 i już wtedy musieliśmy czekać 30 minut na stolik. W całej restauracji było panował naprawdę duży gwar, głównie osób rozmawiających po chińsku, więc to też dodało swoje do ogólnego odbioru restauracji z początku XX wieku, w Chinach. Sama obsługa była sympatyczna, choć było widać, że z powodu tłumu osób byli dość mocno zalatani i zmęczeni.

Podsumowując, jest to restauracja warta odwiedzenia, jedzenie jest bardzo smaczne, wystrój ciekawy, a ceny da się przeżyć, nie lądując w kuchni na zmywaku. Jeśli nie boicie się samych Azjatów dookoła, to tutaj też można na pewno zjeść coś naprawdę chińskiego ( jeśli ktoś odważy się spróbować zupy mlecznej z kurczakiem), a nie tylko dania wymyślonego dla delikatnego europejskiego podniebienia.
Jedynymi minusami może było zabieganie obsługi, która ledwo miała dla wszystkich czas, ale ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona z wyboru tego lokalu na sobotni obiad.

Może następnym razem spróbujemy pójść do włoskiej, albo chociaż indyjskiej restauracji, bo jak to mówi moja Babcia "niedługo zrobią nam się skośne oczy".