Chinese Restaurant "Lotus"
9 Oakland Quay,
Inner Millwall Dock
London, E14 9EA
http://www.lotusfloating.co.uk/
Konrad
The original idea of a walk in Mudchute animal farm followed by shopping in Waitrose and lunch in the form of scallops (Emilia's lunch) fell to pieces after a short conversation that went more or less like this:
Konrad - Nice place this.
Emilia - Yeah, very nice.
K - Would you like to come here for lunch at some point?
E - Sure, why not.
K - Now?
E - Sure.
Not that all our conversations resemble verbal exchanges between robots, but this one was quite brief and to the point.
30 minutes waiting time for a table in a Chinese restaurant where we were the ONLY non-Asian couple fares good in my books. The only other Caucasians (Not sure what other PC term I could use) were there in groups where they formed the minority. So when the nice waiter calls out my name and beckons me over with the words "Konrad, come with me", much like Sarah Connor I followed. To a table with a very nice view of one of the many basins within Canary Wharf. A quick order of drinks (red wine for the lady and Chinese beer for myself) and a rational decision to begin taking a couple pictures only once the food gets here.
The beer. Tsingtao is the name. 4.7% is the game. Very nice, goes down easily. Not too strong a taste, with only a little bitterness, but enough to give it its own character. In my opinion it should be placed above Tiger, but I am as all individuals subjective.
Food. Two times Set A, which includes numbers 10, 32, choices between... wait... Sorry about that. A mixed hors d'oeuvres for two, crispy aromatic duck with pancakes to make your own dish (You know what I mean, we've all seen it), a choice of a main course per person (I had a crispy lamb, Emilia went for the chicken with nuts and mushrooms), egg fried rice and lotus-fried rice - Emilia will explain that one - and tea or coffee to finish.
I tried Emilia's chicken, and I must be honest that I am not a fan of the gooey texture of dishes made with mushrooms. So that didn't go down well. However, everything else was great. Not too much oil in the sesame prawn toast with the starters, so there is room even for those that don't fancy deep-fried meals. The main dish deserves a specific mention, as most other elements of lunch were quite typical of good Chinese cuisine - including the crispy seaweed, yum.
Despite the strength of the sour sauce (a little too much if you ask me), the flavour of the lamb still remained very distinct. VERY distinct. It seemed the lamb I ate was as lamby as lambs can be. Not sure how they managed to preserve the powerful and rich palette while at the same time letting it work together with an extremely pungent sauce. But it worked.
With the note regarding the sauce, that is. Too much.
Service and overall ambience? Service was very good and efficient, however it lacked smiles. Two waiters smiled while still doing their jobs, but two smiles amongst give or take 10 staff is not a great result. The aura cannot go wrong if you are eating in a chinese riverboat placed amidst the gigantic modern architecture of Canary Wharf. The entire inside is custom made for the purposes of the restaurant, and it looks great. There was even a nice view from the gents!
Summa summarum? I think its a high 7, almost an 8. Prices are a little high, but you get what you pay for (lots of good food).
Is it just me, or does it seem like we only eat in Chinese restaurants so far?
Emilia
W ten oto smutny sposób, niepowodzeniem skończyła się moja próba ugotowania dziś risotto z przegrzebkami… Na szczęście, to nic straconego bo przegrzebki nie słyną ze swojej ruchliwości, szczególnie jak sa mrożone…haha..heh…
Przechodząc po raz setny, obok łodzi na której mieści się chińskia resturacja, postanowiliśmy tym razem ja odwiedzić. Mamy chyba szczęście do azjatyckich restauracji, bo to już był kolejny raz kiedy wchodząc, nie spotkaliśmy prawie żadnego europejczyka… a przynajmniej żadnego który nie mówiłby po chińsku. Na szczęście kelnerzy mówili po angielsku, więc udało nam się zamówić obiad.
Ominęliśmy na razie kartę dla "naitive'ów" bo zupa mleczna z kurczakiem i kaszka z krewetek o których opowiadał mi Konrad, to jednak nie było to co lubimy najbardziej i przeszliśmy do karty dla "turystów".
Ceny nie były bardzo wysokie, powiedziałabym wręcz, że jak na to gdzie znajduje się restauracja, to dość niskie, a ilość jedzenia jaką dostaliśmy za 20 funtów od osoby, była przytłaczająca.
Zaczęliśmy od przystawek, które były talerzem pełnym żeberek, szaszłyków z kurczaka, spring rollsów, sezamowych tostów z krewetek i naszych ulubionych wodorostów prażonych z cukrem (wiem, że brzmi dziwnie, ale są pyszne). Wszystko to w towarzystwie słonego sosu z orzeszków nerkowca, który jak zauważyłam, jest dodatkiem w chyba każdej azjatyckiej restauracji.
Ja, jak zwykle, już po przystawkach byłam całkiem najedzona, ale następnym daniem z naszego zestawu była kaczka w papierze ryżowym, ze słodko- kwaśnym sosem. To chyba jeden z moich ulubionych typów dań, ponieważ trzeba je sobie przygotowac samemu. Po tym jak kelner podziabał widelcem naszą nóżkę kaczki na małe kawałki, mogliśmy zacząć układać kawałki mięsa i kawałki ogórka na papierze ryżowym i polewać je słodko-kwaśnym soem. Tak własnoręcznie zrobione "krokieciki", je sie po prostu rękami ( tzn. je sie buzią, ale rękami sie trzyma jedzenie). Kaczka w chińskim wydaniu jest zazwyczaj bardzo dobra, ale przyznam, że chyba wole koreańską wersję tego dania, gdzie papier ryżowy zastąpiony jest sałatą, a kaczka świeżutką smażoną przy tobie wołowiną ( licze, że jeszcze odwiedzimy koreańską restaurację niedaleko Soho i jej opis też sie tu niedługo znajdzie)
Po tym jak już "zturliwałam" się z krzesła na podłogę, z powodu ilości przyswojonego jedzenia, przyszedł czas na danie główne. Ja zamówiłam kurczaka z orzeszkami nerkowca i ryż z warzywami i krewetkami gotowany w liściach lotosu, a Konrad wziął smażoną jagnięcinę w słodko-kwaśnym sosie i klasyczny ryż z jajkiem.
Mój kurczak była bardzo dobry, orzeszki dodawały słodyczy delikatnemu sosowi i warzywom z jakimi był gotowany. Natomiast ryż był naprawdę ciekawie podany i z powodzeniem mógł by robić za główne danie, z powodu krewetek i warzyw z jakimi był zmieszany. Przyznam, że nie zjadłam nawet 1/3 głównego dania, bo było tego już zwyczajnie za dużo.
Jagnięcina Konrada, jak to jagnięcina, miała bardzo mocny i zdecydowany smak. Nie jadam na co dzień, jedzenia smażonego w głębokim tłuszczu, więc raczej nie w moim guście.
Zostawiając już jedzenie, możemy przejść do wystroju i obsługi. Restauracja mieści się na łodzi, w jednej z przystani Canary Wharf. Z zewnątrz wygląda bardzo obiecująco, w klimacie chińskich restauracji w latach czterdziestych XX wieku ( nie, żebym była w jakiejś chińskiej restauracji w latach dwudziestych, ale na filmach tak wyglądały i tak je sobie właśnie wyobrażałam), w środku klimat jest utrzymany, może nie jest to szczyt elegancji, ale jest czysto i coś w sobie ma.
W lokalu byliśmy w sobotę, trochę przed godzina 14 i już wtedy musieliśmy czekać 30 minut na stolik. W całej restauracji było panował naprawdę duży gwar, głównie osób rozmawiających po chińsku, więc to też dodało swoje do ogólnego odbioru restauracji z początku XX wieku, w Chinach. Sama obsługa była sympatyczna, choć było widać, że z powodu tłumu osób byli dość mocno zalatani i zmęczeni.
Podsumowując, jest to restauracja warta odwiedzenia, jedzenie jest bardzo smaczne, wystrój ciekawy, a ceny da się przeżyć, nie lądując w kuchni na zmywaku. Jeśli nie boicie się samych Azjatów dookoła, to tutaj też można na pewno zjeść coś naprawdę chińskiego ( jeśli ktoś odważy się spróbować zupy mlecznej z kurczakiem), a nie tylko dania wymyślonego dla delikatnego europejskiego podniebienia.
Jedynymi minusami może było zabieganie obsługi, która ledwo miała dla wszystkich czas, ale ogólnie rzecz biorąc jestem zadowolona z wyboru tego lokalu na sobotni obiad.
Może następnym razem spróbujemy pójść do włoskiej, albo chociaż indyjskiej restauracji, bo jak to mówi moja Babcia "niedługo zrobią nam się skośne oczy".